Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/295

Ta strona została uwierzytelniona.
—   287   —

Bo on się nie boi nikogo w pustyni: ani lwa, ani węża, ani krokodyla. I jest bardzo dobry — i kocha nas z pewnością.
— Jeśli się oswoi — rzekł Staś — i jeśli będę mógł zostawiać cię pod jego opieką, to rzeczywiście z całym spokojem będę chodził na polowanie, bo lepszego obrońcy nie mógłbym ci w całej Afryce znaleźć.
Po chwili zaś dodał:
— Tutejsze słonie są dziksze, ale czytałem, że naprzykład, azyatyckie mają dziwną słabość do dzieci. Nigdy nie było w Indyach wypadku, żeby słoń dziecko ukrzywdził, i jeśli wpadnie we wściekłość, co się czasem zdarza, to kornacy miejscowi wysyłają dla uspokojenia go dzieci.
— A widzisz, a widzisz!
— W każdym razie dobrześ postąpiła, żeś nie dała mi go zabić.
Na to źrenice Nel zapłonęły z radości, jak dwa zielonawe ogniki. Wspiąwszy się na paluszki, położyła Stasiowi na ramionach obie ręce i, przechyliwszy w tył główkę, pytała, patrząc mu w oczy:
— Postąpiłam, jakbym miała ile lat? — powiedz! — jakbym miała ile?
A on odrzekł:
— Najmniej siedemdziesiąt.
— Ty sobie zawsze żartujesz.
— Gniewaj się, gniewaj! — a kto uwolni słonia?
Usłyszawszy to, Nel poczęła się zaraz łasić, jak mała kotka.