Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/299

Ta strona została uwierzytelniona.
—   291   —

Staś w pierwszej chwili cofnął się także, ale niebawem odzyskał zimną krew i gdy Nel z Meą nadbiegły, począł im tłumaczyć, co się stać mogło.
— Prawdopodobnie — mówił — całe zwały próchna wewnątrz pnia, rozszerzając się od gorąca, runęły wreszcie na dół i zasypały węgle. A on myśli, że to Mzimu. Niech jednak Mea chlustnie kilka razy wodą w otwór, jeśli bowiem węgle z braku powietrza nie zgasły i próchno się od nich zatli, to drzewo może spłonąć.
Poczem, widząc, że Kali wciąż leży i nie przestaje powtarzać z przerażeniem: »aka! aka!«, wziął tę strzelbę, z której strzelał zwykle do pentarek, wypalił w otwór i rzekł, trącając chłopca kolbą:
— Twój Mzimu zabity. Nie bój się!
A Kali podniósł się, ale pozostał na klęczkach.
— O pan wielki! wielki!… Pan nie bać się nawet Mzimu?
— Aka! aka! — zawołał, przedrzeźniając Murzyna, Staś.
I począł się śmiać.
Kali uspokoił się po pewnym czasie zupełnie i gdy zasiadł do przygotowanego przez Meę jedzenia, pokazało się, że chwilowy przestrach nie odebrał mu wcale apetytu, albowiem prócz porcyi wędzonego mięsa spożył jeszcze na surowo wątrobę źrebięcia zebry, nie licząc dzikich fig, których dostarczył w obfitości rosnący w pobliżu sykomor. Następnie obaj ze Stasiem wrócili do drzewa, przy którem dużo jeszcze było roboty. Wyrzucanie próchna, węgli, poprażonych całych setek chrząszczy