Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/313

Ta strona została uwierzytelniona.
—   305   —

— Zobaczysz. Jak sobie to jeszcze lepiej wyobrażę, to ci powiem. Teraz ten słoń tak ryczy, że nie można się nawet rozmówić…
Istotnie, słoń z tęsknoty za Nel, a może za obojgiem dzieci, trąbił tak, aż cały wąwóz się trząsł, razem z poblizkiemi drzewami.
— Trzeba mu się pokazać — rzekła Nel — to się uspokoi.
I poszli do wąwozu. Ale Staś, całkiem zajęty swą myślą, począł półgłosem mówić:
»Nelly Rawlison i Stanisław Tarkowski z Port-Saidu, uciekłszy z Faszody od derwiszów, znajdują się…
I, zatrzymawszy się, zapytał:
— Jak oznaczyć, gdzie?…
— Co, Stasiu?
— Nic, nic! Już wiem: »Znajdują się o miesiąc drogi, na wschód od Białego Nilu — i proszą o prędką pomoc«… Gdy wiatr będzie dął na północ, albo na wschód, puszczę takich latawców dwadzieścia, pięćdziesiąt, sto, a ty, Nel, pomożesz mi je kleić.
— Latawce?
— Tak — i powiem ci tylko tyle, że mogą nam one oddać większą przysługę, niż dziesięć słoniów.
Tymczasem doszli do krawędzi. I dopieroż zaczęło się przestępywanie olbrzyma z nogi na nogę, kiwanie się, machanie uszami, gulgotanie i znów żałosne trąbienie, gdy Nel próbowała się choć na chwilę oddalić. Wkońcu dziewczynka poczęła tłumaczyć »kochanemu słoniowi«, że nie może ciągle przy nim przesiadywać,