— Jak ja Kingowi powiem, to King poniesie wszystko.
— Jakież ładunki poniesie, jeśli ich mało co zostanie?
— Będzie nas za to bronił…
— Ale nie będzie przecie strzelał ze swojej trąby do zwierzyny tak, jak ja ze sztucera.
— To możemy jeść figi, i te duże dynie co rosną na drzewach, a Kali nałapie zawsze ryb.
— Póki zostaniemy nad rzeką. Porę dżdżystą trzeba tu przeczekać, gdyż te ciągłe ulewy napędziłyby ci z pewnością febry. Pamiętaj jednak, że potem ruszamy w dalszą drogę i możemy trafić na pustynię.
— Taką, jak Sahara? — zapytała z przestrachem Nel.
— Nie; taką jednak, na której niema rzek, ani drzew owocowych, a rosną nizkie akacye i mimozy. Tam można żyć tylko z tego, co się upoluje. King znajdzie tam trawę, a ja antylopy, ale jeśli nie będę miał czem do nich strzelać, to King ich nie nałapie.
I Staś miał rzeczywiście o co się troszczyć, gdyż obecnie, gdy słoń się już oswoił i poprzyjaźnił z nimi tak poczciwie, niepodobna było go porzucić i skazać na śmierć głodową; a uwolnić go, to znaczyło pozbawić się większej części amunicyi i narazić samych siebie na nieuchronną zgubę.
Więc Staś odkładał robotę z dnia na dzień, powtarzając sobie co wieczór w duszy:
— Może jutro wynajdę jaki inny sposób.
A tymczasem do tej troski przyłączyły się inne.
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/317
Ta strona została uwierzytelniona.
— 309 —