Naprzód, Kalego straszliwie pokąsały w dole rzeki dzikie pszczoły, do których doprowadził go znany w Afryce niewielki szaro-zielony ptak, zwany pszczołowodem. Czarnemu chłopakowi nie chciało się przez lenistwo podkurzyć ich dostatecznie, wrócił więc z miodem, ale skłóty i spuchnięty tak, że w godzinę później stracił przytomność. »Dobre Mzimu« wyciągało z niego aż do wieczora, przy pomocy Mei, żądła, a potem okładało go ziemią, którą Staś polewał wodą. Jednakże nad ranem zdawało się, że biedny Murzyn kona. Na szczęście starania i silny jego organizm przemogły niebezpieczeństwo — zdrowie jednak odzyskał dopiero po upływie dni dziesięciu.
Druga przygoda spotkała konie. Staś, który podczas choroby Kalego musiał je pętać i prowadzić do wody, zauważył, że poczęły straszliwie chudnąć. Nie można było wytłumaczyć tego brakiem żywności, ponieważ wskutek deszczów trawa wybujała wysoko i wybornej paszy było w bród. A jednak konie wprost nikły. Po kilku dniach sierść na nich poszerszeniała, oczy im zgasły, a z nozdrzy płynął gęsty śluz. Wkońcu przestały jeść, a natomiast piły chciwie, jakby trawiła je gorączka. Gdy Kali przyszedł do zdrowia, były to już dwa kościotrupy. Ale on tylko spojrzał na nie i odrazu zrozumiał, co się stało.
— Tse-tse! — rzekł, zwracając się do Stasia. — One muszą umrzeć.
Staś zrozumiał także, albowiem jeszcze w Port-Saidzie słyszał wielokrotnie o musze afrykańskiej, zwanej »tse-tse«, która jest tak straszliwą plagą niektórych okolic, że tam, gdzie ona mieszka stale, Murzyni nie
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/318
Ta strona została uwierzytelniona.
— 310 —