przez ten czas wystygła. Nel tym razem piła chciwie i przytrzymywała mu rękę z naczyniem, gdy próbował odejmować je od ust. Chłodny napój zdawał się ją uspokajać.
Nastało milczenie. Lecz po upływie pół godziny Nel znów siadła na posłaniu, a w rozszerzonych jej oczach widać było okropną trwogę.
— Stasiu!
— Co ci jest, kochanie?
— Czemu — pytała przerywanym głosem — Gebhr i Chamis chodzą koło drzewa i zaglądają tu do mnie?
Stasiowi w jednej chwili wydało się, że oblazły go tysiące mrówek.
— Co ty mówisz? — rzekł. — Tu nikogo niema! to Kali chodzi koło drzewa.
Lecz ona, patrząc w ciemny otwór, zawołała, szczękając zębami:
— I Beduini także! Dlaczegoś ty ich pozabijał?
Staś otoczył ją ramieniem i przytulił do siebie:
— Ty wiesz, dlaczego! Nie patrz tam! nie myśl o tem. To było już dawno…
— Dziś! dziś!
— Nie, Nel, dawno!…
Jakoż i było dawno, ale wróciło jak fala, odbita od brzegu — i napełniło znów przerażeniem myśli chorego dziecka.
Wszelkie słowa uspokojenia okazywały się daremne. Oczy Nel rozszerzały się coraz bardziej. Serce biło tak gwałtownie, iż zdawało się, że pęknie lada
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/324
Ta strona została uwierzytelniona.
— 316 —