Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/331

Ta strona została uwierzytelniona.
—   323   —

znowu. Staś odniósł ją do drzewa, ale zaledwie wyszedł na zewnątrz, gdy z wierzchołka cypla nadbiegł Kali i, machając rękoma, począł wołać, z twarzą wzburzoną i przelękłą:
— Panie wielki! panie wielki!
— Czego chcesz? — zapytał Staś.
A Murzyn wyciągnął rękę i, ukazując na południe, rzekł:
— Dym!
Staś przysłonił oczy dłonią i, wytężywszy wzrok we wskazanym kierunku, ujrzał rzeczywiście, przy czerwonawym blasku nizko już stojącego słońca, smugę dymu, wznoszącą się daleko wśród dżungli, między wierzchołkami jeszcze dalszych, dość wysokich dwóch wzgórz.
Kali drżał cały, albowiem zbyt dobrze pamiętał straszną niewolę u derwiszów, był zaś pewien, że to ich obozowisko. Stasiowi też się wydało, iż to nie może być nikt inny, jak Smain, i w pierwszej chwili zląkł się także okropnie. Tego tylko brakło! Obok śmiertelnej choroby Nel — derwisze! I znów niewola i znów powrót do Faszody, albo i do Chartumu, pod rękę Mahdiego, lub pod bat Abdullaha. Jeśli ich schwytają, Nel umrze pierwszego dnia, on zaś zostanie niewolnikiem na resztę życia. A gdyby nawet kiedyś uciekł, co mu po życiu, co mu po wolności bez Nel? Jakżeby spojrzał w oczy ojcu, albo panu Rawlisonowi, gdyby derwisze porzucili ją po śmierci hyenom, on zaś nie potrafiłby nawet powiedzieć, gdzie jest jej grób.
Takie myśli przelatywały mu, jak błyskawice, przez