Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/333

Ta strona została uwierzytelniona.
—   325   —

i ruszył natychmiast w stronę przeciwną tej, w której było obozowisko derwiszów.
Tymczasem słońce zapadło i dżungla pogrążyła się nagle w ciemność.
Dziewczynka pogwarzyła jeszcze z pół godziny, poczem usnęła, a Staś rozmyślał dalej o derwiszach i o chininie. Strapiona, ale nadzwyczaj zaradna jego głowa poczęła pracować i tworzyć plany, jedne śmielsze i zuchwalsze od drugich. Naprzód począł się zastanawiać nad tem, czy ten dym w południowej stronie pochodzi koniecznie z obozu Smaina. Mogli to wprawdzie być derwisze, ale mogli być i Arabowie z nad brzegów Oceanu, którzy czynili wielkie wyprawy w głąb lądu po kość słoniową i po niewolników. Ci nie mieli nic wspólnego z derwiszami, którzy psuli im handel. Mógł to być także obóz Abisyńczyków, albo jaka podgórska wioska murzyńska, do której łapacze ludzi jeszcze nie dotarli. Czy nie należało się o tem przekonać?
Arabowie z Zanzibaru, z okolic Bagamojo, z Witu i z Mombazy, a wogóle z pobrzeży Oceanu, byli to ludzie, którzy ustawicznie stykali się z białymi, więc kto wie, czy za wielką nagrodą nie podjęliby się odprowadzić ich obojga do którego z najbliższych portów. Staś wiedział doskonale, że może taką nagrodę przyrzec, i że jego przyrzeczeniu uwierzą. Przyszła mu też jeszcze inna myśl, która poruszyła go do głębi. Oto widział, że w Chartumie wielu derwiszów, szczególniej w Nubii, chorowało prawie na równi z białymi na febrę — i ci leczyli się chininą, którą rabowali Europejczykom, albo, jeśli była ukryta u renegatów Greków lub Koptów, ku-