Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/335

Ta strona została uwierzytelniona.
—   327   —

Oczywiście, nie było to wszystko bezpieczne, mogło nawet pokazać się zgubne, ale mogło również stać się deską ocalenia z tej toni afrykańskiej. Staś począł się wkońcu dziwić, dlaczego możliwość spotkania ze Smainem tak go na razie przeraziła — i, ponieważ chodziło o śpieszny ratunek dla Nel, postanowił pójść jeszcze tej nocy.
Łatwiej to jednak było powiedzieć, niż wykonać. Co innego jest siedzieć nocą w dżungli przy dobrym ogniu, za kolczastą zeribą, a co innego puścić się wśród ciemności w wysokie trawy, w których poluje o tej porze lew, pantera i lampart, nie mówiąc o hyenach i szakalach. Chłopiec przypomniał sobie jednak słowa młodego Murzyna, wówczas, gdy ów udał się nocą szukać Saby i, wróciwszy z nim, powiedział: »Kali się bać, ale pójść«. I powtórzył sobie to samo: »Będę się bał, ale pójdę«.
Czekał jednak na wzejście księżyca, gdyż noc była nadzwyczaj ciemna, i dopiero, gdy dżungla posrebrzała od jego blasku, zawołał Kalego i rzekł:
— Kali, zabierz Sabę do drzewa, zatkaj wejście cierniem i pilnujcie mi z Meą panienki, jak oka w głowie, a ja pójdę zobaczyć, co to za ludzie są tam w tem obozowisku.
— Pan wielki wziąć z sobą Kalego i strzelbę, która zabija złe zwierzęta. Kali nie zostać!
— Zostaniesz! — rzekł stanowczo Staś — i zakazuję ci iść za mną.
Poczem zamilkł na chwilę, a następnie ozwał się głuchym nieco głosem: