Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/338

Ta strona została uwierzytelniona.
—   330   —

gotową w każdej sekundzie do strzału. Co chwila wydało mu się, że coś się zbliża, skrada, przyczaja. Niekiedy znowu słyszał poruszające się trawy i nagły tętent uciekających zwierząt. Domyślał się wówczas, że spłoszył antylopy, które, mimo rozstawionych straży, śpią czujnie, wiedząc, że niejeden straszny płowy myśliwiec poluje w ciemnościach o tej porze. Ale oto coś wielkiego czerni się pod parasolowatą akacyą. Może to skała, a może nosorożec lub bawół, który, zwietrzywszy człowieka, ocknie się z drzemki i rzuci się natychmiast do ataku. Tam znów za czarnym krzem widać dwa błyszczące punkty. Hej! strzelba do twarzy! To lew! Nie!… Próżny alarm! To latarniki, bo jedno światełko wznosi się w górę i leci nad trawami, jak spadająca ukośnie gwiazda. Staś właził na termitiery, nie zawsze dlatego, by przekonać się, czy idzie w dobrym kierunku, ale i dlatego, by obetrzeć spocone zimnym potem czoło, odetchnąć i poczekać, aż mu się uspokoi bijące zbyt pośpiesznie serce. Był przytem tak już zmęczony, że ledwie trzymał się na nogach.
Lecz szedł naprzód, w tej myśli, że tak trzeba dla uratowania Nel. Po dwóch godzinach wydostał się na grunt, gęsto usiany kamieniami, gdzie trawy były niższe i było znacznie widniej. Dwa wyniosłe wzgórza rysowały się równie daleko, jak i przedtem; natomiast bliżej biegł poprzecznie zrąb skalny, za którym wznosił się drugi, wyższy, oba zaś otaczały widocznie jakąś dolinę, albo wąwóz, podobny do tego, w którym zamknięty był King.
Nagle, o jakie trzysta lub czterysta kroków na