Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/342

Ta strona została uwierzytelniona.
—   334   —

Nagle jednak otrząsnął się, jakby z sennych przywidzeń lub odrętwienia, spojrzał przytomniej i z błyskiem radości w oczach rzekł:
— Biały chłopiec!… Jeszcze widzę białego!… Witam cię, ktokolwiek jesteś. Mówiłeś o jakiejś chorej? Czego ode mnie żądasz?
Staś powtórzył, że tą chorą jest Nel, córka pana Rawlisona, jednego z dyrektorów kanału, że miała już dwa ataki febry i że musi umrzeć, jeśli nie będzie miał chininy, by zapobiedz trzeciemu.
— Dwa ataki — to źle! — odpowiedział nieznajomy. — Ale chininy mogę ci dać, ile chcesz. Mam jej kilka słoików, które nie przydadzą mi się już na nic.
Tak mówiąc, kazał małemu Nasibu podać sobie duże blaszane pudło, które było widocznie apteczką podróżną, wydobył z niego dwa spore słoiki, napełnione białym proszkiem, i wręczył je Stasiowi.
— Oto połowa tego, co mam. Wystarczy to choćby na rok…
Staś miał ochotę krzyczeć poprostu z radości, więc począł mu dziękować z takiem uniesieniem, jakby mu o własne życie chodziło.
A nieznajomy skinął kilkakrotnie głową i rzekł:
— Dobrze, dobrze. Nazywam się Linde, jestem Szwajcar z Zurychu… Dwa dni temu miałem wypadek: ranił mnie ciężko dzik-ndiri.
Następnie zwrócił się do czarnego malca:
— Nasibu, nałóż mi fajkę.
Poczem do Stasia:
— W nocy mam zawsze większą gorączkę i tro-