To rzekłszy, założył obie ręce na głowę i długi czas leżał w milczeniu.
— Do Oceanu — ozwał się wreszcie — będzie stąd przeszło dziewięćset kilometrów, przez góry, przez dzikie ludy, a nawet przez pustynie, bo tam są podobno całe okolice, w których brak wody. Ale kraj należy nominalnie do Anglii. Można trafić na transporty kości słoniowej do Kismaya, do Lamu i do Mombassy, — może na wyprawy misyjne… Zrozumiawszy, że z powodu derwiszów nie zdołam zbadać biegu tej rzeki, ponieważ skręca ona do Nilu, chciałem i ja iść na wschód, do Oceanu…
— To wracajmy razem! — zawołał Staś.
— Ja już nie wrócę. Ndiri potargał mi tak muskuły i żyły, że musi przyjść zakażenie krwi. Tylko chirurg mógłby mnie uratować, gdyby mi odjął nogę. Teraz wszystko już zakrzepło i odrętwiało, ale pierwszego dnia gryzłem ręce z bólu…
— Pan wyzdrowieje z pewnością.
— Nie, mój dzielny chłopcze, ja umrę z pewnością, a ty mnie przykryjesz dobrze kamieniami, żeby hyeny nie mogły mnie wygrzebać. Umarłemu to może wszystko jedno, ale za życia niemiło o tem myśleć… Ciężko umierać tak daleko od swoich…
Tu oczy zaszły mu jakby mgłą — poczem tak mówił dalej:
— Ale ja już rozprawiłem się z tą myślą, więc mówmy o was, nie o mnie. Dam ci jedną radę: pozostaje wam tylko droga na wschód, do Oceanu. Ale wypocznijcie przed tą drogą i nabierzcie sił. Inaczej twoja
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/353
Ta strona została uwierzytelniona.
— 345 —