Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/367

Ta strona została uwierzytelniona.
—   359   —

kreda, albowiem oczyszczone przez mrówki, o których najściu wspominał Linde. Od tego najścia upłynęło już wiele tygodni, jednakże w chatach czuć było jeszcze zakwas mrówczany i nie można się w nich było dopatrzyć ani czarnych wielkich karaluchów, które roją się zwykle w lepiankach murzyńskich, ani pająków, ani skorpionów, ani najmniejszego owadu. Wszystko wyprzątnęły straszliwe »siafu«. Można też było być pewnym, że na całym szczycie niema ani jednego węża, gdyż nawet boa padają ofiarą tych niepohamowanych małych wojowników.
Po wprowadzeniu Nel i Mei do chaty naczelnika Staś wydał rozkaz Kalemu i Nasibu uprzątnięcia ludzkich kości. Czarni chłopcy spełnili to polecenie w ten sposób, że powrzucali je do rzeki, która poniosła je dalej. Przy tej czynności pokazało się jednak, że Linde mylił się, zapowiadając, że nie zastaną na górze ani żywego ducha. Cisza, panująca po zagarnięciu ludzi przez derwiszów, i widok bananów przynęciły tu spore stado szympansów, które na wyższych drzewach pourządzały sobie nawet rodzaj parasoli lub daszków dla ochrony od deszczu. Staś nie chciał ich zabijać, ale postanowił je wygnać i w tym celu wystrzelił w powietrze. Wywołało to ogólny popłoch, który powiększył się jeszcze, gdy po strzale rozległo się zajadłe basowe szczekanie Saby i gdy King, podniecony hałasem, zatrąbił groźnie. Ale małpy, dla wykonania rejterady, nie potrzebowały szukać skalistego grzbietu i, chwytając się załamów skał, pospuszczały się ku rzece i rosnącym przy