nie strzelał, gdyż obiecał Nel, że nigdy żadnego nie zabije.
Gdy jednak rano, albo w godzinach popołudniowych dojrzał z góry prze lunetę pasące się w dżungli stada zebr, bubalów, aryelów lub kozłów-skoczków, brał Kalego z sobą. W czasie tych wycieczek często wypytywał się o narody Wa-hima i Samburu, z którymi, chcąc iść na wschód do brzegów Oceanu, musieli koniecznie się spotkać.
— Czy ty wiesz o tem, Kali, — zapytał pewnego razu — że za dwadzieścia dni, a na koniach nawet prędzej, moglibyśmy dojechać do twego kraju?
— Kali nie wie, gdzie mieszkać Wa-hima — odpowiedział młody Murzyn, potrząsając smutnie głową.
— Ale ja wiem; oni mieszkają w tej stronie, z której rano wstaje słońce, nad jakąś wielką wodą.
— Tak! tak! — zawołał ze zdumieniem i radością chłopak. — Bassa-Narok! — to po naszemu wielka i czarna woda. Pan wielki wiedzieć wszystko.
— Nie, bo nie wiem, jak przyjęliby nas Wa-hima, gdybyśmy do nich przyszli.
— Kali by kazać im padać na twarz przed panem wielkim i przed dobrem Mzimu.
— A czyby cię usłuchali?
— Ojciec Kalego nosić skórę lamparta i Kali także.
Staś zrozumiał, iż to znaczy, że ojciec Kalego jest królem, a on sam najstarszym z jego synów i przyszłym władcą Wa-himów.
Więc pytał w dalszym ciągu:
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/379
Ta strona została uwierzytelniona.
— 371 —