Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/388

Ta strona została uwierzytelniona.
—   380   —

żdżał, widzieli tak wielkie stada antylop, jakich nie spotkali dotychczas nigdzie. Pasły się one czasem osobno, czasem pomieszane razem: gnu, pufu, aryele, antylopy-krowy, bubale, kozły skaczące i wielkie kudu. Nie brakło także zebr i żyraf. Stada na widok karawany przestawały się paść, podnosiły głowy i, strzygąc uszami, patrzyły na biały palankin z nadzwyczajnem zdumieniem, poczem pierzchały w jednej chwili; ubiegłszy kilkaset kroków, znów stawały, znów przypatrywały się tej nieznanej sobie rzeczy, aż wreszcie, zaspokoiwszy ciekawość, poczynały się paść spokojnie. Niekiedy zrywał się przed karawaną z fukiem i łomotem nosorożec, ale wbrew swej popędliwej naturze i gotowości do atakowania wszystkiego, co mu się nawinie przed oczy, pierzchał sromotnie na widok Kinga, którego tylko rozkazy Stasia powstrzymywały od pościgu.
Słoń afrykański nienawidzi bowiem nosorożca i, jeśli znajdzie jego świeży ślad, wówczas, dufając w siłę przemożną, idzie za nim, póki nie znajdzie przeciwnika i nie stoczy z nim walki, której ofiarą pada prawie zawsze nosorożec. Kingowi, który zapewne niejednego miał już na sumieniu, niełatwo przychodziło wyrzec się dawnego zwyczaju, ale tak już był oswojony i tak przywykł już uważać Stasia za swego władcę, że, posłyszawszy jego głos i spostrzegłszy groźnie patrzące oczy, opuszczał podniesioną trąbę, kładł uszy po sobie i szedł dalej spokojnie. A Stasiowi nie brakło wprawdzie ochoty, by widzieć walkę olbrzymów, ale obawiał się o Nel. Gdyby słoń puścił się w cwał, palankin mógł się rozlecieć, a co gorzej, ogromny zwierz mógł nim zacze-