jego groźny baritus[1] — umilkły jak niepyszne, zrozumiawszy widocznie, że z tego rodzaju osobą lepiej jest nie wdawać się w żaden bezpośredni interes. Dzieci spały też przez resztę nocy wybornie i dopiero świtaniem puściły się w dalszą podróż.
Lecz dla Stasia zaczęły się znów troski i niepokoje. Naprzód zmiarkował, że podróżują wolno i że nie będą mogli robić więcej nad dziesięć kilometrów dziennie. Posuwając się w ten sposób, zdołaliby wprawdzie za miesiąc dotrzeć do granicy Abisynii, ponieważ jednak Staś postanowił iść we wszystkiem za radą Lindego, a Linde twierdził stanowczo, że do Abisynii przedrzeć się nie zdołają, przeto pozostawała tylko droga do Oceanu. Ale, wedle obliczeń Szwajcara, od Oceanu dzieliło ich przeszło tysiąc kilometrów, i to w prostej linii, albowiem do leżącego bardziej na południe Mombassa było jeszcze dalej, przeto cała podróż musiałaby zająć przeszło trzy miesiące czasu. Staś z trwogą myślał, że jest to trzy miesiące znojów, trudów i niebezpieczeństw ze strony szczepów murzyńskich, na które mogli natrafić. Byli jeszcze w kraju pustym, z którego wygnała ludność ospa i wieści o »razyach« derwiszów, ale Afryka jest wogóle dość ludna, musieli więc prędzej czy później wejść w okolice, zamieszkane przez nieznane pokolenia, rządzone, jak zwykle, przez dzikich i okrutnych królików. Było nielada zadaniem wynieść z takich opałów wolność i życie.
- ↑ Tak Rzymianie nazywali śpiew, czy też krzyk wojenny legionów i Germanów, a także i ryk słoni.