nie potrafiłby dokonać, i była zupełnie pewna, że ją doprowadzi do brzegu. Więc nieraz, uprzedzając wypadki, wyobrażała sobie w swej małej główce, co to będzie, gdy przyjdzie pierwsza o nich wiadomość, i, szczebiocząc jak ptaszek, opowiadała o tem Stasiowi. »Siedzą — mówiła — tatusiowie w Port-Saidzie i płaczą, — aż tu wchodzi »boy« z depeszą. Co to jest? Mój, albo twój tatuś otwiera, patrzy na podpis i czyta: »Staś i Nel«. O, to dopiero się ucieszą! to dopiero się zerwą, żeby jechać naprzeciw nas! to dopiero będzie radość w całym domu — i tatusiowie się ucieszą, i wszyscy się ucieszą, — i będą cię chwalili — i przyjadą — i ja obejmę mocno tatusia za szyję, i potem będziemy zawsze razem… i…«
I kończyło się na tem, że bródka zaczynała się jej trząść, śliczne oczki zmieniały się w dwie fontanny, a wkońcu opierała głowę na ramieniu Stasia i płakała, zarazem z żalu, tęsknoty i radości na myśl o przyszłem spotkaniu. A Staś, lecąc wyobraźnią w przyszłość, odgadywał, że ojciec będzie dumny z niego, że powie mu: »Spisałeś się, jak na Polaka przystało« — i wzruszenie ogarniało go ogromne, a w sercu rodziła się tęsknota, zapał i nieugięta jak stal odwaga. »Muszę — mówił sobie — wyratować Nel, muszę dożyć takiej chwili«. I wówczas jemu także zdawało się, że niema takich niebezpieczeństw, których nie zdołałby zwyciężyć, ani takich przeszkód, których nie zdołałby skruszyć.
Ale do ostatecznego zwycięstwa było jeszcze daleko. Tymczasem przedzierali się przez gaj akacyi.
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/395
Ta strona została uwierzytelniona.
— 387 —