dzięki Kalemu Wa-himowie przyjmą ich jak najgościnniej i dadzą im wszelką pomoc. Zresztą poznał już dobrze Murzynów, wiedział, jak należy z nimi postępować, i był prawie pewien, że nawet bez Kalego dałby sobie z nimi jakoś rady.
— Wiesz, — mówił do Nel — że od Faszody odbyliśmy już więcej, niż połowę drogi, a podczas tej, którą mamy jeszcze przed sobą, spotkamy może bardzo dzikich Murzynów, ale nie spotkamy już derwiszów.
— Ja wolę Murzynów — odpowiedziała dziewczynka.
— Tak, póki uchodzisz za bożka. Porwano mnie z Fayumu razem z panienką, której było na imię Nel, a odwiozę jakieś Mzimu. Powiem ojcu i panu Rawlisonowi, żeby cię nigdy nie nazywali inaczej.
A jej oczy poczęły się zaraz rozjaśniać i śmiać.
— Może zobaczymy tatusiów w Mombasie?
— Może. Gdyby nie ta wojna nad brzegami Bassa-Narok, bylibyśmy tam prędzej. Potrzeba też było Fumbie w to się wdawać!
To rzekłszy, skinął na Kalego:
— Kali, czy chory Murzyn słyszał o wojnie?
— Słyszał. Być wielka wojna, bardzo wielka, — Fumby z Samburu.
— Więc co będzie? Jakże przejedziemy przez kraj Samburu?
— Samburu uciec przed panem wielkim, przed Kingiem i przed Kalim.
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/431
Ta strona została uwierzytelniona.
— 423 —