mu czaszki. Syn jego, młody Faru, wpadł w ręce Fumby, który kazał go związać, jako przyszłą ofiarę dziękczynną dla duchów, które przyszły mu z pomocą.
Staś nie pognał straszliwego Kinga do bitwy, pozwolił mu tylko ryczeć na tem większy postrach nieprzyjaciół. Sam nie wypalił też ani razu ze swego sztucera do Samburów, albowiem, po pierwsze, obiecał małej Nel, opuszczając Luelę, że nikogo nie zabije, a powtóre — nie miał istotnie ochoty zabijać ludzi, którzy ani jemu, ani Nel nie uczynili nic złego. Dość było, że zapewnił Wa-himom zwycięstwo i uwolnił oblężonego w wielkiej bomie Fumbę. Wkrótce też, gdy Kali nadbiegł z wieścią o ostatecznem zwycięstwie, dał mu rozkaz, by zaprzestano bitwy, która wrzała jeszcze w zaroślach i załamach skalnych, i którą przedłużała zawziętość starego Fumby.
Zanim jednak Kali zdołał ją uśmierzyć, uczynił się dzień. Słońce, jak zwykle pod zwrotnikami, wytoczyło się szybko z za gór i oblało jasnem światłem pobojowisko, na którem leżało przeszło dwieście trupów Samburów, pobodzonych włóczniami lub pogruchotanych przez maczugi. Po pewnym czasie, gdy bitwa wreszcie ustała i tylko radosne wycie Wa-himów mąciło ciszę poranną, zjawił się znów Kali, ale z twarzą tak pognębioną i smutną, że już z daleka można było poznać, że spotkało go jakieś nieszczęście.
Jakoż, stanąwszy przed Stasiem, począł się bić pięściami po głowie i wołać żałośnie:
— O panie wielki — Fumba kufa! Fumba kufa (zabity)!
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/443
Ta strona została uwierzytelniona.
— 435 —