Ale pierwszego dnia wszystko szło jak najlepiej. Murzyni z ciężarami na głowach, każdy zbrojny we włócznię i kilka pomniejszych dzirytów, czyli tak zwanych asagai, rozciągnęli się długim wężem wśród dżungli. Przez czas jakiś posuwali się południowym brzegiem jeziora po płaszczyźnie, ale ponieważ jezioro otaczały ze wszystkich stron wyniosłe szczyty, więc, gdy skręcili ku wschodowi, trzeba się było piąć pod górę. Starzy Samburowie, którzy znali te strony, twierdzili, że karawana będzie musiała przejść przez wysokie przełęcze między górami, które zwali Kullal i Inro, poczem wejdzie do krainy Ebene, leżącej na południe od Borani. Staś rozumiał, że nie można iść wprost na wschód, pamiętał bowiem, że Mombassa leży o kilka stopni za równikiem, a zatem znacznie od tego nieznanego jeziora na południe. Posiadając kilka kompasów po Lindem, nie obawiał się jednak zmylić właściwej drogi.
Pierwszy nocleg wypadł im na lesistej wyżynie. Wraz z nastaniem ciemności zapłonęło kilkadziesiąt ognisk, przy których Murzyni piekli suszone mięso i jedli ciasto z korzeni manioku, wybierając je z naczyń palcami. Po zaspokojeniu głodu i pragnienia rozpowiadali sobie, dokąd ich »Bwana Kubwa« prowadzi i co za to od niego dostaną. Niektórzy śpiewali, siedząc w kucki i grzebiąc w ogniu, wszyscy zaś gadali tak długo i tak głośno, że Staś musiał wkońcu nakazać milczenie, by Nel mogła spać.
Noc była bardzo chłodna, ale nazajutrz, gdy pierwsze promienie słońca rozświeciły okolicę, powietrze ociepliło się natychmiast. O wschodzie słońca mali po-
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/461
Ta strona została uwierzytelniona.
— 453 —