Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/465

Ta strona została uwierzytelniona.



XLIV.

Po dziesięciu dniach drogi karawana przeszła wreszcie przełęcze górskie i weszła w kraj odmienny. Była to obszerna równina, gdzieniegdzie tylko powyginana w niewielkie wzgórza, ale przeważnie płaska. Roślinność zmieniła się zupełnie. Nie było wielkich drzew, wznoszących się pojedyńczo lub po kilka nad falującą powierzchnią wysokich traw. Gdzieniegdzie tylko sterczały w znacznem od siebie oddaleniu akacye, wydające gumę, o pniach barwy koralowej lub parasolowate, ale o uliścieniu rzadkiem i dającem mało cienia. Między kopcami termitów strzelała tu i ówdzie w górę euforbia, z gałęziami podobnemi do ramion świecznika. Pod niebem unosiły się sępy, a niżej przelatywały z akacyi na akacyę ptaki z rodzaju kruków, upierzone czarno i biało. Trawy były żółte i w kłosach, jak dojrzałe żyto. A jednakże ta sucha dżungla dostarczała widocznie obficie żywności dla wielkiej ilości zwierząt, albowiem kilka razy na dzień podróżnicy spotykali znaczne stada antylop gnu, bubalów i szczególnie zebr. Upały na otwartej i bezdrzewnej płaszczyźnie uczyniły się nieznośne. Niebo