Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/469

Ta strona została uwierzytelniona.
—   461   —

odświeżyła ogromnie dziewczynkę, a wypoczynek wrócił jej nieco sił.
Ku wielkiej radości całej karawany i Nel »Bwana Kubwa« postanowił zostać przez dwa dni przy tej wodzie. Na wieść o tem ludzie wpadli w doskonały humor i natychmiast zapomnieli o przebytych trudach. Po przespaniu się i posiłku, niektórzy Murzyni poczęli włóczyć się między drzewami nad rzeką, upatrując palm, rodzących dzikie daktyle[1], i tak zwanych Łez Hioba[2], z których robią się naszyjniki. Kilku z nich wróciło do obozu przed zachodem słońca, niosąc jakieś kwadratowe białe przedmioty, w których Staś rozpoznał swoje własne latawce.
Jeden z tych latawców nosił numer 7, co było dowodem, że został puszczony jeszcze z góry Lindego, gdyż dzieci puściły ich z tamtego miejsca kilkadziesiąt. Stasia nadzwyczaj ucieszył ten widok i dodał mu otuchy.
— Nie spodziewałem się, — mówił do Nel — by latawce mogły przelecieć taką odległość. Byłem pewny, że zostaną na szczytach Karamoyo, i puszczałem je tylko na wszelki przypadek. Ale teraz widzę, że wiatr może je ponieść, dokąd chce, i mam nadzieję, że te, które wysłaliśmy z gór, otaczających Bassa-Narok, i teraz z drogi, zalecą aż do Oceanu.

— Zalecą z pewnością — odpowiedziała Nel.

  1. Phoenix Senegalensis.
  2. Coix Lacrima.