Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/477

Ta strona została uwierzytelniona.
—   469   —

ostatnich nie mogą rozbudzić ich z odrętwienia. Tak stało się i teraz. Wa-himowie zarówno, jak Samburowie, gdy pierwsze wzburzenie przeszło i gdy myśl, że muszą umrzeć, utwierdziła się ostatecznie w ich umysłach, pokładli się cicho na ziemię, by czekać na śmierć, wobec czego należało się obawiać nie buntu, ale raczej tego, czy jutro zechcą wstać i ruszyć w dalszą drogę. Stasia, gdy to spostrzegł, ogarnęła ogromna litość nad nimi.
Kali wrócił jeszcze przede dniem i natychmiast złożył przed Stasiem dwa poszarpane worki, w których nie zostało ani kropli wody.
— Panie wielki, — rzekł — »Madi apana!«
Staś obtarł ręką spotniałe czoło, poczem zapytał:
— A M’Kunje i M’Pua?
— M’Kunje i M’Pua umrzeć — odpowiedział Kali.
— Kazałeś ich zabić?
— Ich zabić lew, albo »wobo«.
I począł opowiadać, co zaszło. Trupy dwóch zbrodniarzy znaleźli dość daleko od obozu, na miejscu, gdzie spotkała ich śmierć. Obaj leżeli przy sobie, obaj mieli czaszki pogruchotane z tyłu, poszarpane łopatki i objedzone grzbiety. Kali przypuszczał, że, gdy »wobo« lub lew ukazał się im przy świetle księżyca, padli przed nim na twarz i poczęli go błagać, by im darował życie. Ale straszny zwierz zabił obu i następnie, zaspokoiwszy pierwszy głód, poczuł wodę i poszarpał worki.
— Bóg ich pokarał — rzekł Staś — i Wa-himo-