Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/479

Ta strona została uwierzytelniona.
—   471   —

tacza się pod zwrotnikami, i uczynił się dzień świetlisty. Na trawach nie było ani kropli rosy, na niebie żadnej chmurki. Staś kazał strzelcom zebrać ludzi i miał do nich krótką przemowę. Oświadczył im, że wracać do rzeki już niepodobna, albowiem wiedzą przecie dobrze, że dzieli ich od niej pięć dni i nocy drogi. Ale za to nikt nie wie, czy wody niema w przeciwnej stronie. Może nawet niedaleko znajdzie się jakie źródło, jaka rzeczka, albo kałuża. Nie widać wprawdzie drzew, ale bywa tak często, że na otwartych równinach, gdzie wichry porywają nasiona, drzewa nie rosną i przy wodzie. Wczoraj widzieli kilka wielkich antylop i kilka strusi, uciekających na wschód, co jest znakiem, że tam musi być jakiś wodopój, a wobec tego, kto nie jest głupcem i kto ma w piersi serce nie zająca, ale lwa lub bawołu, ten będzie wolał iść naprzód, choćby w pragnieniu i męce, niż leżeć i czekać tu na sępy, albo hyeny.
I tak mówiąc, ukazał ręką na sępy, których kilka zataczało już złowrogie koła nad karawaną. Po tych słowach Wa-himowie, którym Kali kazał wstać, podnieśli się prawie wszyscy, albowiem, przyzwyczajeni do straszliwej władzy królewskiej, nie śmieli się jej oprzeć. Ale wielu z Samburów, wobec tego, że król ich Faru pozostał nad jeziorem, nie chciało się już podnieść, i ci mówili, między sobą: »Pocóż mamy iść naprzeciwko śmierci, kiedy ona sama do nas przyjdzie«. W ten sposób karawana ruszyła naprzód, zmniejszona prawie do połowy, i wyruszyła odrazu w męce. Ludzie od dwudziestu czterech godzin nie mieli w ustach kropli — ani