Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/482

Ta strona została uwierzytelniona.
—   474   —

się obok swego pakunku, aby już nie powstać. Upał zmniejszył się o kilka stopni, ale był jeszcze straszny. W nieruchomem powietrzu unosił się jakby czad. Ludzie nie mieli czem oddychać, a niemniej poczęły cierpieć i zwierzęta. W godzinę po wyruszeniu padł znowu jeden koń. Saba robił bokami i ział; z wywieszonego sczerniałego języka nie spadała mu ani kropla piany. King, przywykły do suchych afrykańskich dżungli, cierpiał mniej widocznie, lecz począł być zły. Jego małe oczki połyskiwały jakiemś dziwnem światłem. Stasiowi, a zwłaszcza Nel, która co jakiś czas przemawiała do niego, odpowiadał jeszcze gulgotaniem, ale gdy Kali przeszedł niebacznie koło niego, chrząknął groźnie i machnął tak trąbą, że byłby go zabił, gdyby nie to, że chłopak odskoczył w porę na stronę.
Kali miał oczy zaszłe krwią, żyły na szyi rozdęte i popękane, tak, jak i inni Murzyni. Koło godziny piątej zbliżył się do Stasia i tępym głosem, który z trudnością wychodził mu z gardła, rzekł:
— Panie wielki, Kali nie módz iść dalej. Niech już tu nadejdzie noc.
A Staś przemógł ból w szczękach i odpowiedział z wysiłkiem:
— Dobrze. Stańmy. Noc przyniesie ulgę.
— Przyniesie śmierć — szepnął młody Murzyn.
Ludzie pozrzucali z głów ładunki, ale ponieważ gorączka w ich zgęstniałej krwi doszła już do najwyższego stopnia, więc tym razem nie pokładli się odrazu na ziemię. Serca i tętna w skroniach, w rękach i w nogach biły im tak, jakby miały pęknąć za chwilę. Skóra