wietrząc i poszczekując, we wrzosowisko, znów wrócił, a wreszcie, chwyciwszy chłopca za ubranie, jął go ciągnąć w stronę przeciwną od obozu.
Staś oprzytomniał zupełnie.
— Co to jest? — myślał. — Albo pies z pragnienia dostał pomieszania zmysłów, albo poczuł wodę. Ale nie!… Gdyby woda była blizko, byłby poleciał pić i miałby mokrą paszczę. Jeśli jest daleko, nie byłby jej zwietrzył… woda niema zapachu… Do antylopy mnie nie ciągnął, bo nie chciał jeść wieczorem. Do drapieżników także nie… Więc co?…
I nagle serce poczęło mu bić w piersiach jeszcze mocniej.
— Więc może wiatr przyniósł mu zapach ludzi?… może… w dali jest jakaś wieś murzyńska?… może który z latawców doleciał aż do… O Chryste miłosierny! o Chryste!…
I pod wpływem błysku nadziei odzyskał siły i począł biedz do obozu, mimo oporu psa, który ustawicznie zabiegał mu drogę.
W obozie zabieliła mu się postać Nel i doszedł go jej słaby głos, po chwili potknął się o leżącego na ziemi Kalego, ale nie zważał na nic. Dobiegłszy do pakunku, w którym były race, rozerwał go, wydobył jedną z nich, drżącemi rękoma przywiązał ją do bambusa, który wbił w rozpadlinę ziemi, skrzesał ognia i zapalił zwieszający się u spodu rurki sznurek.
Po chwili czerwony wąż wyleciał z sykiem i zgrzytem w górę. Staś chwycił obu rękoma za bambus, by nie upaść, i wbił oczy w dal. Tętna w rękach i skroniach
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/487
Ta strona została uwierzytelniona.
— 479 —