— I oni mogą być gdzieś w tych stronach?
— Bóg ich uratował, a więc prawdopodobnie.
— Dzięki Mu za to! — zawołał z zapałem doktór.
— Ale gdzie ich szukać?
— Czy niema nic więcej na latawcu?
— Jest jeszcze kilka słów, ale w miejscu rozdartem przez gałęzie. Trudno odczytać.
Obaj pochylili głowy nad arkuszem i po dłuższem dopiero badaniu zdołali przesylabizować:
— Co to ma znaczyć? — zapytał doktór.
— To, że chłopiec stracił rachubę czasu.
— I w ten sposób chciał mniej więcej oznaczyć datę. Masz słuszność. A zatem ten latawiec mógł być puszczony niezbyt dawno.
— Jeśli tak jest, to i oni mogą być niezbyt daleko.
Gorączkowa, urywana rozmowa trwała jeszcze przez chwilę, poczem obaj zaczęli znów badać dokument i rozprawiać osobno nad każdem wypisanem na nim słowem. Rzecz wydawała się jednak tak nieprawdopodobna, że, gdyby to nie działo się w stronach, w których nie było wcale Europejczyków, o sześćset przeszło kilometrów od najbliższego pobrzeża, doktór i kapitan przypuszczaliby, że to chyba niewczesny żart, którego dopuściły się jakieś dzieci europejskie po przeczytaniu dzienników, opisujących porwanie, albo wychowańcy jakiejś misyi. Trudno jednak było oczom nie