wierzyć: mieli przecie latawca w ręku i mało zatarte napisy czerniały przed nimi wyraźnie.
Ale i tak wiele rzeczy nie mieściło im się w głowie. Skąd dzieci wzięły papieru na latawce? Gdyby dostarczyła im go jaka karawana, w takim razie przyłączyłyby się do niej i nie wzywałyby pomocy. Z jakich powodów chłopiec nie starał się uciec wraz z małą towarzyszką do Abisynii? Dlaczego derwisze wysłali ich na wschód od Nilu, w strony nieznane? Jakim sposobem zdołały się wyrwać z rąk straży? Gdzie się ukryły? Jakim cudem przez długie miesiące podróży nie pomarły z głodu? nie stały się łupem dzikich zwierząt? dlaczego nie pomordowali ich dzicy? Na te wszystkie pytania nie było odpowiedzi.
— Nic nie rozumiem, nic nie rozumiem — powtarzał doktór Clary — to chyba cud Boski!
— Niezawodnie — odpowiedział kapitan.
Poczem dodał:
— Ależ i ten chłopak! Bo to przecie jego dzieło!
— I nie opuścił małej. Niech Bóg błogosławi jego głowę i oczy.
— Stanley, nawet Stanley nie wyżyłby w tych warunkach przez trzy dni!
— A jednak oni żyją.
— Ale proszą o pomoc. Postój skończony! Ruszamy natychmiast.
I tak się stało. Po drodze obaj przyjaciele badali jeszcze dokument, w przekonaniu, że może odnajdą w nim wskazówki co do kierunku, w jakim należało zdążać z pomocą. Ale wskazówek brakło. Kapitan pro-
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/495
Ta strona została uwierzytelniona.
— 487 —