Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/498

Ta strona została uwierzytelniona.
—   490   —

Ta płaszczyzna pozornie jest równa, a w rzeczywistości cała w garbach, pofalowana, jak ocean. Przytem, cofając się, tracilibyśmy ostatecznie możliwość znalezienia nawet ich śladów.
— Mów otwarcie: nie masz żadnej nadziei?
— Mój drogi, my jesteśmy dorośli, silni i zaradni mężczyźni, a pomyśl, coby się z nami stało, gdybyśmy się znaleźli tu tylko we dwóch — nawet z bronią — ale bez zapasów i bez ludzi…
— Tak! niestety — tak… Wyobrażam sobie dwoje dzieci, idących w taką noc przez pustynię.
— Głód, pragnienie, dzikie zwierzęta…
— A jednak chłopiec pisze, że szli tak długie miesiące.
— To też jest w tem coś, co przechodzi moją wyobraźnię.
Przez dłuższy czas słychać było wśród ciszy tylko skwierczenie tytuniu w fajkach. Doktór zapatrzył się w blade głębie nocy, poczem ozwał się przyciszonym głosem:
— Późno już, ale sen mnie odbiega… I pomyśleć, że oni, jeśli żyją, to błądzą, tam gdzieś przy księżycu, wśród tych suchych wrzosów… sami… takie dzieci! Pamiętasz, Glen, anielską twarz tej małej?
— Pamiętam i nie mogę zapomnieć.
— Ach! dałbym sobie rękę uciąć, gdyby…
I nie dokończył, albowiem kapitan Glen zerwał się, jak oparzony.
— Raca w oddali! — krzyknął — raca!
— Raca! — powtórzył doktór.