Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/504

Ta strona została uwierzytelniona.
—   496   —

— Tak — ozwał się doktór. — Zatchnął się własnym tłuszczem, czyli, inaczej mówiąc, umarł na serce, a panowanie po nim objął Abdullahi.
Nastało długie milczenie.
— Ha — rzekł Staś — nie spodziewał się, gdy nas wyprawiał na zgubę do Faszody, że śmierć pierwej jego dosięgnie…
Po chwili zaś dodał:
— Ale Abdullahi jeszcze od Mahdiego okrutniejszy.
— To też zaczęły się już bunty i rzezie — odpowiedział kapitan — i cała ta budowa, którą wzniósł Mahdi, musi prędzej lub później runąć.
— A co potem nastąpi?
— Anglia — odrzekł kapitan[1].

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W dalszym ciągu drogi Staś opowiadał o podróży do Faszody, o śmierci starej Dinah, o wyruszeniu z Faszody do bezludnych okolic i o poszukiwaniu w nich Smaina. Gdy doszedł do tego, jak zabił lwa, a następnie Gebhra, Chamisa i dwóch Beduinów, kapitan przerwał mu tylko dwoma słowami: »All right!« poczem znów uścisnął jego prawicę, i obaj z Clarym słuchali ze wzrastającem zajęciem dalej: o oswojeniu Kinga, o osiedleniu

  1. Panowanie Abdullahiego trwało jednakże jeszcze lat dziesięć. Ostateczny cios derwiszom zadał lord Kitchener, który w wielkiej krwawej bitwie wytępił ich niemal do szczętu, a następnie kazał zrównać z ziemią grób Mahdiego.