się w Krakowie, o febrze Nel, o znalezieniu Lindego i o latawcach, które dzieci puszczały z gór Karamoyo. Doktór, który z każdym dniem przywiązywał się coraz mocniej do małej Nel, przejmował się tak dalece wszystkiem, co jej najbardziej groziło, że co pewien czas musiał pokrzepiać się kilku łykami »brandy«, a gdy Staś jął opowiadać, jak o mało nie stała się łupem straszliwego »wobo«, czyli »abasanto«, porwał dziewczynkę na ręce i długo nie chciał jej puścić, jakby w obawie, by jakiś nowy drapieżnik nie zagroził jej życiu.
Co zaś i on i kapitan myśleli o Stasiu, dowodem tego były dwie depesze, które w dwa tygodnie po przybyciu do podnóża Kilima-Ndżaro wysłali przez umyślnych na ręce zastępcy kapitana w Mombassa, wraz z poleceniem, by ów przesłał je dalej do ojców. Pierwsza z nich, zredagowana ostrożnie w obawie, by nie uczyniła zbyt piorunującego wrażenia, i wysłana do Port-Saidu, zawierała słowa następujące:
Druga, zupełnie już wyraźna, z adresem: »Aden«, brzmiała:
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Na chłodnych wyżynach u stóp Kilima-Ndżaro zatrzymali się przez dni piętnaście, gdyż doktór Clary