Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/507

Ta strona została uwierzytelniona.
—   499   —

w niej tak nieograniczone zaufanie, że gdy Clary zapytał jej, czy nie będzie się bała burz na Morzu Czerwonem, dziewczynka podniosła na niego swe śliczne spokojne oczy i odrzekła tylko: »Staś poradzi«. Kapitan Glen twierdził, że prawdziwszego świadectwa, czem Staś był dla niej, i większej dla niego pochwały nikt nie zdołałby wypowiedzieć.
Jakkolwiek pierwsza depesza, przesłana do pana Tarkowskiego do Port-Saidu, zredagowana była bardzo ostrożnie, uczyniła jednak tak wstrząsające wrażenie, że radość omal nie zabiła ojca Nel. Ale i pan Tarkowski, jakkolwiek był człowiekiem wyjątkowo hartownym, w pierwszej chwili po otrzymaniu depeszy ukląkł do modlitwy i począł prosić Boga, by ta wiadomość nie była tylko złudą, chorobliwem przywidzeniem, zrodzonem z żalu i tęsknoty i boleści. Przecie tyle napracowali się obaj, by choć dowiedzieć się, czy dzieci żyją! Pan Rawlison wyprawiał do Sudanu całe karawany, pan Tarkowski, przebrany za Araba, dotarł, z największem niebezpieczeństwem życia, aż do Chartumu — i wszystko nie zdało się na nic. Ludzie, którzy mogli dać jakąś wiadomość, pomarli na ospę, z głodu, lub zginęli podczas ciągłych rzezi — i dzieci jak w wodę wpadły! Wkońcu obaj ojcowie stracili wszelką nadzieję i żyli tylko wspomnieniami, głęboko przekonani, że nic już ich w życiu nie czeka i że dopiero śmierć połączy ich z temi najdroższemi istotami, które były dla nich wszystkiem na ziemi.
Tymczasem spadła na nich niespodziewanie radość prawie nad siły. Ale łączyły się z nią niepewność i zdu-