Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/508

Ta strona została uwierzytelniona.
—   500   —

mienie. Obaj nie mogli żadną miarą pojąć, jakim sposobem wiadomość o dzieciach przyszła z tej strony Afryki, to jest z Mombassa. Pan Tarkowski przypuszczał, że może wykupiła je lub wykradła jaka karawana arabska, która ze wschodniego brzegu zapuściła się po kość słoniową w głąb kraju i dotarła aż do Nilu. Słowa depeszy: »Dzięki chłopcu« tłómaczyli sobie tak, że Staś zawiadomił kapitana i doktora listownie, gdzie się oboje z Nel znajdują. Wszelako wielu rzeczy niepodobna było odgadnąć. Natomiast pan Tarkowski rozumiał zupełnie jasno, że wiadomość nie tylko jest pomyślna, ale i bardzo pomyślna, gdyż inaczej kapitan i doktór nie odważyliby się budzić w nich nadziei i przedewszystkiem nie wzywaliby ich do Mombassa.
Przygotowania do drogi trwały krótko i na drugi dzień po otrzymaniu depeszy obaj inżynierowie, wraz z nauczycielką Nel, znaleźli się na pokładzie wielkiego parowca »Peninsular and Orient Company«, który szedł do Indyi, a po drodze wstępował do Adenu, Mombassa i Zanzibaru. W Adenie czekała ich druga depesza, brzmiąca: »Dzieci są z nami — zdrowe — chłopiec bohater«. Po przeczytaniu jej pan Rawlison odchodził prawie od zmysłów z radości i, ściskając dłonie pana Tarkowskiego, powtarzał: »Widzisz, to on ją ocalił! jemu zawdzięczam jej życie«, — a pan Tarkowski, nie chcąc okazać zbytniej słabości, odpowiedział tylko, zaciskając zęby: »Tak! dzielnie mi się chłopak spisał«, — ale, zostawszy sam w kabinie, płakał ze szczęścia.