Wydaje mi się czasem, że dusza chrześcianina, choćby w nim źródło wiary wyschło zupełnie, nie może żyć samą pięknością formy. My jesteśmy ludzie innej kultury. Dusze nasze mają pełno gotyckich strzelistości i załamań, których się nigdy nie wyzbędą, a których nie miały dusze greckie. Nasze piętrzą się instynktownie ku górze — ich, rozciągały się z pogodą i prostotą nad ziemią. Ci z nas, w których kołacze się silniej, niż w innych, duch Hellady, potrzebują wprawdzie piękności do życia i poszukują jej skwapliwie — ale i ci jednak bezwiednie żądają, by Aspazya miała oczy Beatryczy Danta.
Dzisiejszy człowiek w każdem położeniu, w każdym najbardziej nowożytnym i złożonym rozstroju duchowym, nie znajdzie w niczem tyle analogii z sobą, ile w Hamlecie, opartym na grubej i krwistej legendzie Holinshaeda. Hamlet, to dusza ludzka, jaka była, jaka jest i jaka będzie. Podług mnie Szekspir przeszedł w nim granice, zakreślone nawet geniuszom. Bo Homera lub Danta rozumiem na tle ich