rozkosz, bo wobec podobnych uczuć, największa nawet wściekłość staje się bezsilną.
Trzeba być dyablo źle urodzonym duchowo, żeby tak zwaną sławę nosić na głowie, na szyi, stawiać na biurku, albo wieszać w salonie. Przyznaję, że to łechce z początku miłość własną, ale tylko parweniuszowi duchowemu może takie łechtanie wypełnić życie i zastąpić wszystkie pozostałe gatunki szczęścia. Inna rzecz przeświadczenie, że to, co robię, znajduje uznanie i budzi echo, — z tego publiczny człowiek może być zadowolony. Ale żeby mnie prywatnego miało uszczęśliwiać to, że mi ktoś w salonie powie z mniej więcej głupią miną: »tyle przyjemnych chwil panu zawdzięczamy«, albo, że gdy zjem coś niestrawnego, to jakiś dziennik zaraz napisze: »Dzielimy się z czytelnikami smutną wiadomością, że naszego znakomitego X. X. brzuch boli!« — żeby mnie to miało uszczęśliwiać? — fi! za kogo mnie masz?