Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

płacił za wino, a następnie przewodniczył im do teatru Narodowego, w którym, mimo nieobecności Bogusławskiego, dawano co pewien czas przedstawienia.
Obaj młodzieńcy odetchnęli pełną piersią, zanim jednak doszli do teatru, piegowaty ich towarzysz zatrzymał ich i rzekł:
— Widzieliście, jak na jeden dzień, sporo; widzieliście prymasa i Chadzkiewicza i Nurskiego i masonów i tę szlachtę, która żałuje prawa nad chłopem, i „ptymetrów“... W Lotaryngji nauczyłem się od tamtejszych Polaków przysłowia: „Jeden do Sasa, drugi do Lasa“. I to się nie zmieniło. Dziwny kraj. Dlatego idę do legjonów, bo tu łatwiej stracić głowę, niż tam.
Lecz Cywiński i Marek myśleli w tej chwili o czem innem. Młodziankowi nie schodziły z pamięci długie rzęsy panny Krasickiej, a Cywińskiemu wzbierała w duszy ochota przetrzepania skóry jakiemu Prusakowi.
— Mnie się oni jednak podobali — ozwał się, biorąc Gromadzkiego za guzik.
— Kto ci się podobał?
— A te eleganty...
— Ach, les petits maîtres! Pojedynki, karty, kobiety, hulatyka na pogrzebie!
— Na jakim pogrzebie?
— Ojczyzny.


∗             ∗