— A słyszałem: słyszałem nawet o pannie Wyrożębskiej. Myślę, że to właśnie powód, dla którego nie możesz w Różycach wytrzymać i wolisz się bić we Włoszech.
— Dla kraju chcę się bić, dla siebie — zginąć.
— Bić się dla kraju, rozumiem, ale zginąć dla panny Klarybelli, to niezdrowo i trochę nadto. Czyś ty jej kiedy wyznał swój afekt?
— Jako przyjacielowi i przyszłemu towarzyszowi broni powiem ci wszystko, jak było. Naprzód, skomponowałem wiersz do jej sztambuchu, ale stryj znalazł te strofy w bruljonie, przepisał i oddał jej, jako swoje, wobec mnie! Uwierzyłbyś w coś podobnego?
— Czemużeś nie powiedział, że to twoja poezja?
— Bom się tak stropił, że nie umiałem słowa przemówić, a on zwrócił się do mnie i z piekielnym uśmiechem zapytał, dlaczegom się tak zmieszał.
— Ha! stary ćwik!
— I w ten sposób, ona myśli, że N. N. to znaczy: August Kwiatkowski.
— Jakto: N. N.? Nic nie rozumiem.
Marek przystanął i, ze wzrokiem zgubionym w zorzy, począł deklamować:
Klarybella, cud natury,
Podnosi oczy do góry,
Potem spuszcza je ku ziemi,
Już podbiła N. N. niemi.
W sercu N. N. cień i chmury,
A źrenice łza mu mroczy,
Gdyż podniosła nań swe oczy
Klarybella, cud natury.