Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

przybysza, lecz ów nie słyszał ich, lub udawał, że nie słyszy.
To podnieciło jeszcze oficerów.
— Święty Bernardzie, czyś głuchy? — zawołał młody huzar.
— Nawiało mi śniegu do uszu.
— Święty Bernardzie!
— Święty Gotardzie!
Tu nastąpił nowy wybuch śmiechu i nowe wyzywające spojrzenia, które z wesołych stawały się coraz bardziej nieprzyjazne, albowiem nienawiść do Anglików przechodziła wówczas wśród Francuzów wszelką miarę. Oficerom wydało się, że przybysz umyślnie nie zwraca na nich żadnej uwagi, aby okazać im pogardę. Poczęli tedy przedrzeźniać Anglików i powtarzać pojedyncze angielskie wyrazy, przekręcając je najokropniej.
Nakoniec dragon ukręcił gałkę z chleba i rzucił ją na nieznajomego. Młody gołowąsy huzar poszedł natychmiast za jego przykładem, ale obie gałki chybiły.
Na młodzieńczej twarzy Marka odbiło się przykre zdziwienie.
— Co im ten człowiek zawinił i czego oni od niego chcą? — zapytał cicho Cywińskiego.
A ów ruszył ramionami.
— Chcą awantury i jeśli to nie jest jaki kapłon, to ją znajdą.
Tymczasem trzecia gałka poleciała w stronę przybysza.
— Koledzy z jazdy gorzej strzelają od nas pie-