wiarę, jednym zamachem odłamać przeszłość od teraźniejszości, zostać z pustką w duszy i wytrącić sobie z pod nóg podstawę życia, a wszystko na jeden rozkaz, przesłany przez obcego człowieka, — oto co zawierało owo lakoniczne polecenie.
Markowi przypomniało się teraz, co o pannie Klarybelli mówił Kajetan, — i młoda, wrażliwa szczególniej na zawody sercowe jego dusza byłaby niezawodnie rozczuliła się nad losem legjonisty, gdyby nie to, że w oczach kapitana błysnęło coś złowrogiego, a w stężałej jego twarzy odbiła się zimna, biała wściekłość. Niedoświadczony chłopak nie zmiarkował w pierwszej chwili, że jeśli on sam odczuwa bezlitośność polecenia, to tem bardziej mógł wzburzyć się Bogusławski.
W przelotnej błyskawicy jego oczu zobaczył dla siebie groźbę, że zaś wiedział, z jak niebezpiecznym człowiekiem ma do czynienia, więc zamiast skłonić się i odejść, wyprostował się i czekał.
Nastało długie milczenie.
— Czy panna Wyrożębska wychodzi zamąż? — zapytał wreszcie z wysileniem Bogusławski.
Ani w słowach, ani w tonie pytania nie było nawet cienia groźby, jednakże Marek odpowiedział hardo:
— Tak jest. Za mego stryja, szambelana Augusta Kwiatkowskiego.
— Kiedy... ślub?
— Może już był. Stryj jeździł po dyspensę do Warszawy.
Bogusławski usiadł i schylił głowę. Na czole
Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.