a natomiast ogarnął go żal taki, jakiego nigdy w życiu nie zaznał. Do oczu napłynęły mu łzy. Był młody, nieobyty w świecie, skłonny do wszelkich uniesień, nie bał się śmieszności, nie liczył się z niczem, więc pod wpływem tego żalu, nie zastanawiając się ani przez chwilę, jak będzie przyjęty taki objaw współczucia, rzucił się na szyję Bogusławskiemu i, objąwszy go ramionami, począł powtarzać:
— Ja rozumiem! rozumiem! rozumiem!
A ów stropił się i cofnął. Był zbyt zamkniętym w sobie, by dzielić się z kimkolwiek bólem, i zbyt dumnym, by przyjąć od kogokolwiek jałmużnę litości. Człowieka w równym sobie wieku byłby niewątpliwie odsunął. Lecz widząc przed sobą poczciwe dziecko, które część jego niedoli chciało zagarnąć we własne serce — wzruszył się, przycisnął zkolei Marka do piersi i trzymał go przy nich długo.
Poczem rzekł:
— Trzeba wytrzymać.