djolanie, wykołatał z wielkim trudem nowe umundurowanie dla legji, ale brakło torb, zaprzęgów dla artylerji, obuwia i wielu niezbędnych rzeczy, a przedewszystkiem pieniędzy w kasach pułkowych. Z tego względu dostatni, a nawet wykwintny ubiór dwóch nowych ochotników, który zwiastował, że choćby zczasem zostali oficerami, to nie będą pukać zbyt gwałtownie do drzwi skarbnika, dobrze o nich uprzedził. Dąbrowski poznał w nich odrazu ludzi wyższego towarzystwa, to też rad był z nich widocznie, więc, jakkolwiek mieli zaciągnąć się do szeregów jako prości żołnierze, nie miał za złe Białowiejskiemu, że ich do kompanji przyprowadził. Póki nosili cywilne ubranie, nie było w tem przekroczenia subordynacji.
— Do jakiej broni chcecie? — zapytał Cywińskiego.
— Ja służyłem w jeździe — odpowiedział Stanisław — ale ponieważ legjon nie ma jazdy, więc tymczasem wstąpię do piechoty, i mój towarzysz także.
Na to olbrzymi Kniaziewicz wypuścił parę dymnych kółek i ozwał się swym tubalnym głosem, spoglądając na wdzięczną postać Marka;
— Towarzysz acana więcej na pannę, niż na żołnierza wygląda. Ejże, czyś tu nie przywiózł jakiej przebranej dziewczyny?
Marek zwrócił ku niemu zapłonioną twarz.
— W czasie insurekcji — rzekł — uciekłem ze szkół do wojska, ale mnie odesłano zpowrotem, gdyż miałem dopiero dwanaście lat.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.