Z Imoli bataljony polskie wróciły do Rimini, stamtąd zaś miały iść ku Rzymowi. Niektóre poszły wprost wdół ku Pesaro i Fano, ku Ankonie. Trzeci bataljon, w którym służyli Marek i Cywiński, wymaszerował do Urbino, skąd dalsza na zachód droga prowadziła przez Apeniny rzymskie w stronę Kortony i jeziora Trazymeńskiego. Na szczytach Apenin leżały jeszcze śniegi; wezbrane rzeki i potoki utrudniały przeprawy. Ale dnie były piękne, a ożywcze tchnienie wiosny budziło nowe siły nietylko w naturze, ale i w ludziach. Szczególnie wesoły był pierwszy dzień pochodu, po wyjściu z Rimini. Mieszkańcy małej rzeczypospolitej San Marino, którzy poprzednio drżeli o swą niepodległość, przekonawszy się, że im ze strony Dąbrowskiego nic nie grozi, przeprowadzali żołnierzy okrzykami: „Niech żyją waleczni Polacy!“ — i na pierwszy nocleg przysłali im gromadkę owiec, a wraz z nią beczkę wina. Tuż za San Marino wznosił się jak gniazdo orle na pionowej skale zamek San Leo, który Włosi uważali od wieków za niezdobyty, ale który zdobył już był poprzednio Dąbrowski. Żołnierze ze śmiechem przypominali sobie, że gdy grenadjerowie
Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.
VII.