wprowadzeniem tornistrów nosili legjoniści, nie ciągnęła mu wdół ramienia. Słońce powlokło mu twarz złotawą barwą. W marszu szedł lekko, albo nawet lżej od starszych żołnierzy. Trud począł w nim mnożyć siły — młodość przezwyciężała trudy. Cywiński zapewniał go, że wkrótce będzie z niego żołnierz całą gębą. Jakoż, zanim doszli do Trazymenu, pełnił już służbę, jak pierwszy lepszy szeregowiec.
Twardek, instruktor batalionowy i wielki mistrz na bagnety, uczył go robić tą bronią, ale prócz tego nauczył go wielu innnych rzeczy, które żołnierz wiedzieć powinien. On to pokazał mu, jak trzeba trzymać koszulę nad rozżarzonemi węglami, aby „gad“ oczadział i wysypał się na zarzewie. Oddał mu też nieocenioną przysługę, pokazując sposób, w jaki należało obwijać nogi onucami, by nie uwierały w pochodzie. Marek słuchał go pilnie i korzystał z jego rad. Po niejakim czasie począł udawać wiarusa: marszczył brwi bez żadnego powodu, przemawiał krótkiemi, dobitnemi słowy, spoglądał groźnie na kozy, pasące się na zboczach, na bieliznę, porozwieszaną na sznurach przed domami — i wzdychał do bitew, chociaż obawiał się w głębi duszy, czy w pierwszym ogniu potrafi się dość bohatersko zachować.
Nauczył się także palić fajkę. Twardek uciął krótki, wierzbinowy patyk, zdjął z niego korę, tak, jakby chciał zrobić fujarkę, rozłupał wzdłuż patyk, wydłubał rdzeń, potem złożył obie połowy, naciągnął napowrót korę i cybuch był gotów. Opowiadał
Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.