Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

marszu przymocowywać do nich przez następne wieczory podeszwy, albowiem chciały koniecznie pozostać na drodze. Obaj młodzieńcy nie widzieli nigdy, żeby kapitan kupił co sobie do jedzenia lub picia poza zwykłą racją żołnierską, a że często wszyscy byli głodni, więc i on bywał głodny. Bieda srożyła się i między innymi oficerami, albowiem rząd cyzalpiński nie nadsyłał nigdy należnego żołdu w całości, a tem, co nadsyłał, dzielono się z kolegami nadliczbowymi. Marek miał jeszcze z tego, co mu wypłacił na odjezdnem szambelan, kilkadziesiąt czątych i z całej duszy pragnął udzielić coś z tego kapitanowi. Nieraz, przemagając obawę i wrodzoną nieśmiałość, zbliżał się do niego, by mu zaofiarować pomoc. Ale już za pierwszym razem, gdy stanął przed nim, z piętami przy sobie i z dłonią podniesioną do czoła, zrozumiał, że przedział między szeregowcem a starszym oficerem jest tak wielki, iż nigdy nie zdoła go przekroczyć.