Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

I począł przedrzeźniać, wykrzywiając usta:
— Wenlozy, Pluwjozy, Niwozy... Ach kanalja!...
Poczem zwrócił się do Kajetana:
— Zadzwoń i każ mi podać śliwki.
Kajetan pociągnął za wyszywaną szklannemi paciorkami taśmę i po chwili wszedł kamerdyner Józef, przezwany przez szambelana Firminem. Usłyszawszy rozkaz, zniknął za drzwiami i niebawem wrócił z talerzem rozgotowanych śliwek, które stary szambelan jadał wieczorem dlatego, że miał ten zwyczaj król Stanisław August i jego brat, książę podkomorzy. Firmin postawił przed fotelem stolik, obwiązał pana serwetą, skłonił się w milczeniu i odszedł.
Szambelan zabrał się do jedzenia, przyczem broda schodziła się mu mocno z nosem. Chwilami przestawał żuć i patrzył, to na lustro przed kominkiem, to na stojące przed lustrem grupy saskich figurynek, to na szklanny ekran przed ogniem — i monologował:
— Ach, miłe czasy!... Zdawałoby się, że ludzie stojący u góry powinniby się wreszcie porozumieć, tymczasem nieprawda! Mało im było jeszcze wojen, przemarszów wojskowych, rozbiorów i rewolucyj... mało nieszczęść i zniszczenia... Jaki ten spokój teraz jest, taki jest, a oni chcą go zamącić... Miłe czasy!... Odezwy, legjony i generalny rozgardjasz... Pan Marszałek Małachowski, o ile mu Austrjacy pofolgują, będzie znów kokietował z Karlsbadu z rewolucją, która zamordowała króla... Pan Ignacy Potocki także... Pan hetman Ogiński światami goni...