może wstąpić do szkoły kadetów — i w ten sposób obaj znajdą się w obozie, w którym być powinni. Ale oni nie uważali na jego słowa, albo puszczali je mimo uszu, gdyż myśli ich były zajęte czem innem. Kajetan zbliżył się do Marka, uścisnął silnie jego dłoń i zapytał:
— Masz odezwę Dąbrowskiego?
— Mam na górze.
— Skądeś ją wydobył?
— Łuczyński, guwerner u Golczów w Trzebuchowie, otrzymał kilkaset egzemplarzy i rozsyła je po całej okolicy.
— Dlaczego doszła tu tak późno?
— Bo ją wyłapują po drodze.
— I naprawdę chcesz jechać do Włoch?
— Oczywiście, i nie ja jeden.
— Ach! Szczęśliwy!
Marek spojrzał na niego ze zdziwieniem.
— Mówisz to szczerze?
— Tak. Ty mnie źle sądzisz dlatego, żeś uprzedzony, że nigdy nie zajrzałeś mi w duszę i nie pozwoliłeś zajrzeć mi w swoją. Mniejsza, czyja to wina, ale my żyjemy, nie jak krewni tylko jak obcy.
— Kajetanie, jeśli tak jest, jeśli czułość na nieszczęścia ojczyzny nie wygasła w tobie, to co ci przeszkadza iść z nami?
— Mój wzrok.
— Prawda.
— Wiedz jednak, że serce moje jest z wami, tak jak było z Kościuszką, a teraz krwawi się również, jak wasze. Pokaż mi odezwę Dąbrowskiego.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.