Ta bladość miała swoją historję. W czasie rzezi Pragi, gdy otoczyło Cywińskiego rozjuszone żołdactwo, konny oficer rosyjski, chcąc go widocznie ratować, krzyknął: „Chwyć za strzemię“ — ale Cywiński nie chciał tego uczynić i padł skłuty bagnetami. Odratowany cudem, stracił wówczas tyle krwi, że od tej pory twarz miał jak z białego marmuru. Ale zdrowie wróciło mu, a wraz ze zdrowiem żywość i energja. Siedział na małej dzierżawie w Rudni i pracą wydobywał z niej tyle, że rodzina nie marła z głodu.
Lubił wzniecać obawę, choć w gruncie rzeczy posiadał niesłychanie poczciwe serce, o czem wiedzieli nietylko żona i syn, ale i czeladź w Rudni. Gdy był wzruszony, lub gdy zaskoczyło go coś niespodzianie, miał zwyczaj ściągać jakby do gwizdania usta i marszczyć brwi, co bladej twarzy jego nadawało wyraz zdumiony i groźny, zwłaszcza, że wytrzeszczał przytem oczy. Nad górną wargą nosił niewielkie siwiejące już wąsy, z pod których wyglądały dwa nieco przydługie, tak jak u syna, zęby, ale zdrowe i mocne. Mówił mało, wyrażał się krótko i węzłowato. W okolicy nazywano go „jakobinem“, albowiem od czasu jak pod Racławicami obaczył chłopów, idących z kosami na armaty, głosił, że poddaństwo powinno być zniesione, wielu zaś okolicznej szlachty uważało, że byłaby to „obraza boska i ludzka“. Miał jednak ów „jakobin“ przysłowie: „sto batów“ i, zwłaszcza przy gospodarstwie, szafował temi batami bez miary, na szczęście, jak mówiła czeladź: „jeno w gębie“.
Obecnie siedział za stołem i pykał, spoglądając
Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.