w żałobie, a już o tem, żeby on chciał czekać, aż jej się żałoba skończy, niema gadania.
— Anusi wyperswaduję, że to są okoliczności wyjątkowe, a Stachowi, niech Bóg broni mówić, że musi zostać. Powie mu się tylko, że przed wyjazdem powinien się ożenić, a co potem nastąpi, to już Anusina rzecz.
— A same zapowiedzi? a ślub? mało na to miesiąca.
— Od zapowiedzi można wziąć dyspensę. Przed samym pogrzebem dowiedziałam się, że Kwiatkowscy wybierają się do Warszawy. Mógłby Stach jechać z nimi i o dyspensę się postarać. Ja wiem, że ty nie chcesz znać starego szambelana, ale Marek to przecie przyjaciel Stacha, a Kajetan też dobry człowiek. Powiedział Marek, że — (jako to zwykle ludzie uczeni pisują do siebie) — tak i Kajetan pisał kilka razy do biskupa Krasickiego i miewał od niego odpowiedzi. Mógłby pomóc teraz Stachowi, i pewnie z chęcią to uczyni. Dyspensa to nietrudna rzecz. Możnaby ją bliżej dostać, ale co wielki ołtarz to nie boczne.
— Z groszem trudno. Ja dopierom zapłacił ratę dzierżawną, a Stanisław wyda w Warszawie to, co mu stryj przysłał, i nie będzie miał zaco jechać do Włoch.
A pani Cywińska, opuściwszy na kolana szydełkową robotę, złożyła ręce i poczęła powtarzać z nieukrywaną radością:
— Otóż to! otóż to! W Bogu nadzieja.