Kwiatkowscy wybierali się rzeczywiście do Warszawy; stary szambelan również do „wielkiego ołtarza“ po dyspensę — i po sprawunki; Kajetan dla towarzystwa Marka, a Marek po paszport zagranicę do Fawratha. Panna Klarybella oświadczyła wprawdzie, że wolałaby, żeby sprawy ślubne odbyły się zwykłym trybem, ale szambelan chciał mieć na wszelki wypadek dyspensę gotową, a przytem poczuwał się do obowiązku złożenia wizyt w kilku domach, spokrewnionych z Wyrożębskimi. Cywiński przyjechał do Marka zaraz na drugi dzień po rozmowie z rodzicami, rozradowany i szczęśliwy. W głowie mu nawet nie postało, żeby mogło chodzić o co innego, jak o to, by Anusia mogła pozostać w domu jego rodziców, nie jako przytulona sierota, ale jako synowa. Pytał wprawdzie Marka, czy zaczeka na niego z tydzień, albo z dziesięć dni, ale zaręczał, że dłużej po ślubie nie zmarudzi. Marek, w prostocie ducha, nie wątpił wcale o szczerości słów przyjaciela, ale innego zdania był Kajetan, który przy Cywińskim wzruszał tylko ramionami, ale zaraz po jego wyjeździe począł, jako uczony sceptyk, cytować wiersz Wirgiljusza:
Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.
V.