— To zapewne krewny nieboszczyka Puchały Cywińskiego, podczaszego poznańskiego?
Stanisław wybierał się wprawdzie do demokratycznych szeregów we Włoszech, jednakże pytanie, czy nie jest krewnym znakomitego dygnitarza wojewódzkiego, mile połechtało jego próżność, zwłaszcza, że zapytano go wobec Kwiatkowskich. Więc zarumienił się tak samo, jak poprzednio Kajetan, i odpowiedział:
— Ojciec wspominał o nim, jak o krewnym, ale ja nie widziałem go nigdy w życiu.
— To był prawdziwie wielki pan, na staropolską modę. Ja go pamiętam dobrze, bo, jako młodzian, bawiłem jakiś czas na jego dworze.
— Miłe wspomnienia młodości! — wtrącił po francusku pan Chadzkiewicz. I w głosie jego czuć było jakby pobłażliwą ironję, albowiem Chadzkiewicz, jakkolwiek dość młody jeszcze człowiek, znał tysiące ludzi w Polsce, i tysiące ich tajemnic; wiedział więc doskonale, że Byszewski nie bawił, lecz służył niegdyś, jako kawalkator, na dworze pana Cywińskiego i uciekł z tej służby, ponieważ pan podczaszy, za zabicie ulubionego ogara, obiecał mu sto bizunów — oczywiście, jako dobremu szlachcicowi, na kobiercu, ale okrągło. Wprawdzie udobruchał się potem, obdarzył Byszewskiego i polecił go, jako sławnego ujeżdżacza późniejszemu królowi. Bądź co bądź, jednak te wspomnienia nie mogły być miłe jenerałowi, który przez łaskę królewską wyszedł na dygnitarza, a przez bogaty ożenek w rodzinie Skórzewskich — na bogacza.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.